Nastolatki czają się w bramach, to podopieczni kuratorów. Ale na Włókienniczej widziałem coś jeszcze. Zakapturzonych kiboli, którzy na widok sąsiadki z siatami biegną, żeby pomóc. Rozmowa z fotografem Arturem Ruskiem


Wywiad Agnieszki Urazińskiej z Arturem Ruskiem (DUŻY FORMAT - GAZETA WYBORCZA)


Agnieszka Urazińska: A tyle jest w Łodzi ładnych ulic.


Artur Rusek: - Ale ja nie chciałem ładnej, tylko ciekawą. Jestem z Łodzi, a tu się ludzie straszą ulicą Włókienniczą: że tam tylko brud i patologia, że lepiej to miejsce omijać. No to omijałem. Właściwie nigdy wcześniej tam nie byłem, bo to jest mi bardzo nie po drodze. Ani zła sława, ani zrujnowane kamienice nie zachęcają do spacerów.


Na pierwszą wizytę wziąłem ze sobą sprzęt fotograficzny wart jakieś 15 tysięcy złotych, ale go nie wyjąłem z torby. Wystarczyło, że już w swoich butach za 300 złotych czułem się tam, jakbym świecił. Moje pierwsze odczucie: tu nic nie ma. Obskurne budynki i kilku pijaczków. Nieciekawi ludzie, którzy wrogo na mnie patrzą. Jak tu znaleźć historię? Zacząłem jednak na Włókienniczą wracać.


Żeby pokazać na zdjęciach, jaka jest brzydka?


- Jaka niezwykła.


Bandyci, dilerzy narkotyków, pseudokibice i pijacy w bramach?


- To ludzie. OK, trudno tam znaleźć dorosłego, który nie nadużywa. Ale to przecież nie o tym historia. Więc stoję z panami, oni sączą alkohol, zaczynam rozmowę i okazuje się, że jeden z nich bardzo tęskni, bo cała rodzina wyemigrowała mu do Norwegii. Sporo wie o świecie, ma wyraźne poglądy na tematy polityczne i kulturalne, a nie tylko "kurwa mać". Podchodzi drugi mężczyzna, koczujący w pustostanie bezdomny. Rozkleja się. Czuje, że jest śmiertelnie chory, ale boi się szpitala. I wtedy opuściłem aparat, chociaż nie prosił. Żeby nie przekraczać granicy intymności.


Innym razem pomogły gołębie i powstało wzruszające zdjęcie rozbawionej dziewczynki na ponurym podwórku.


- To Julka. Ma ze cztery lata i siedmioro rodzeństwa. Trudno powiedzieć, z czego jej rodzina się utrzymuje. Było lato, gorąco, dzieci biegały po podwórku. Ktoś wystawił basen z wodą. Tam nikt się nie troszczy o strój, więc Julka biegała bez ubrania. I gdy robiłem zdjęcie, z bruku podleciało stado gołębi. Jeden z nich osłonił skrzydłami dokładnie to, co powinien.


Ile zdjęć pan zrobił na Włókienniczej?


- Tysiące. Przychodziłem tam o różnych porach dnia, czasem także w nocy. Prawie przez rok.


Przestał się pan "świecić"?


- Jasne, inaczej nie udałoby mi się zrobić dobrych zdjęć. Znalazłem "przewodników", którzy przedstawiali mnie nowym ludziom. Jeden z nich to był starszy człowiek z doświadczeniem w różnego rodzaju aktywnościach, nie zawsze zgodnych z prawem. Drugi to był "Nieśmiertelny", młody kibol bez zęba na przedzie. Górną jedynkę stracił w jednej z walk. Nosił ją w kieszeni, a że chciał się ładnie prezentować na fotografii, zawsze do zdjęcia wyjmował ząb z kieszeni i montował na chwilę tam, gdzie być powinien. Pokazywał mi grubą szramę na głowie. To od krawężnika. Na jednej zakrapianej imprezie ktoś go wypchnął przez okno. Dumny był z tej blizny. "Dałem radę, bo my z Włókienniczej jesteśmy nieśmiertelni" - mówił. Zaczynając spotkania z mieszkańcami Włókienniczej, słuchałem rad Tomasza Tomaszewskiego, reportażysty z "National Geographic". Od niego usłyszałem, że idąc z aparatem, nie mogę mieć złych zamiarów. Złą wolę widać w ruchach, gestach, trudno wtedy nawiązać z ludźmi kontakt. Ja nie chciałem moich bohaterów upokarzać. Żeby to udowodnić, zacząłem przynosić im zdjęcia. I już nie byłem obcy, na mój widok wołali "dzień dobry, panie fotografie".


Dużo na zdjęciach bruku, gołębi i dzieci.


- Kostka brukowa w kształcie sześciokątu to trylinka, charakterystyczna dla podwórek na Włókienniczej. I ta trylinka to dla dzieciaków cały świat: plac zabaw i zielona łąka, i nadmorska plaża. W wakacje rozkładają sobie tam ręczniki i się opalają. Nalewają wodę do dmuchanych basenów. Za chwilę grają w piłkę plażową. Albo robi się wielka graciarnia, bo z pięciu rowerów tata robi dwa. Wszystko w odrapanych murach, bez jednego zielonego listka. I na trylince, na której ktoś w nocy rozbił butelkę albo oddał mocz. W takim otoczeniu twarze zdrowych, ładnych dzieci to kontrast, który musi poruszać.


Ja myślę o ich przyszłości.


- Ja też. Bo widziałem, że te odrobinę starsze już się czają w bramach, a nastolatki to już podopieczni kuratorów. Ale na Włókienniczej widziałem coś jeszcze. Na przykład grupkę zakapturzonych kiboli, którzy na widok sąsiadki z siatami biegną, żeby pomóc. Albo wystających w bramie pijaczków, którzy wyciągają z kieszeni drobniaki, żeby grupka dzieci sąsiadów mogła pobiec boso po lody do sklepiku. Wie pani, że za 4 złote można kupić lody na patyku dla ośmiorga dzieci? Tyle radości. Widziałem na Włókienniczej radość, cierpienie i biedę. A wszystko takie prawdziwe, że kiedy wracam do swojego świata, takiego bardziej zasobnego i poukładanego, to się zastanawiam, który lepszy.


Skąd pan wiedział, że to już koniec zdjęć?


- Jaki koniec? Ja tam jeszcze wrócę. Włókiennicza ma zostać zrewitalizowana. Za jakiś czas będzie piękna, a po wielkim remoncie nie będzie tam miejsca dla biedy i patologii. Chcę zdążyć, zanim ta ulica i ci mieszkańcy znikną.


Artur Rusek zajmuje się fotografią reportażową i studyjną. Jest finalistą Grand Press Photo w kategorii "Reportaż - życie codzienne". Wyróżnione zdjęcia robił na ulicy Włókienniczej w Łodzi. Ulica nosiła kiedyś nazwę Kamienna i była znana dzięki piosence Agnieszki Osieckiej "Kochankowie z ulicy Kamiennej"